Stojąc przed zadbanym, jednorodzinnym domem na próżno wypatruję najmniejszych oznak pasji właściciela. Mogło być tradycyjnie – wypleciony wikliną balkon, wiklinowe meble ogrodowe albo jeszcze lepiej, ekstrawagancko… może bałwan z wikliny? Zimę wszak mamy. Lub też wiklinowy unikalny kosz na śmieci jakiego pozazdrościłby Nowak z naprzeciwka czy Kowalski zza płotu… nie ma nic. Trafiłam pod właściwy adres? Czy na pewno mieszka tu mistrz sztuki wyplatania, o którym opowiadała mi tyle moja przyjaciółka?
Czym skorupka za młodu nasiąknie…
-Wikliniarska pasja wzięła się z tradycji rodzinnych – oddaje się wspomnieniom znany w plecionkarskich kręgach Pan Kazimierz Zygmunt z Kopek k. Rudnika nad Sanem. – Wychowałem się w rodzinie, gdzie wiklina była na porządku dziennym. Od najmłodszych lat obcowałem z wikliną i wyrobami z niej tworzonymi przez moją mamę i tatę. Pierwsza próba samodzielnego wykonania koszyka z wikliny miała miejsce w wieku 12 lat. Gdy rodzice poszli spać, zakradłem się do warsztatu i zacząłem wyplatać oprawkę na szklankę. Z czasem poznałem różne rodzaje techniki wyplatania i tak jest do dzisiaj.
– Wiklina jako materiał plecionkarski wymaga przede wszystkim cierpliwości, obchodzenia się z nią jak z kobietą (delikatnie) bo potrafi się zemścić. Trzeba ją po prostu pokochać, a wtedy potrafi się odwdzięczyć w postaci pięknych wyrobów, które wykonujemy według naszych pomysłów – dodaje pan Kazimierz.
Wiklinowy fashion style…
Słucham uważnie, naprawdę bardzo się staram ale zdradza mnie mój rozbiegany wzrok i rozdziawiona z zachwytu buzia… Wiklinowe cudeńka, maluteńkie, misternie wyplecione buciki, buteleczki, prawdziwe dzieła sztuki!
Nie owijamy w bawełnę (a raczej w wiklinę:) – Pan Kazimierz posiada (w pełni zasłużony) tytuł mistrza sztuki wyplatania. W Rudniku nad Sanem i okolicach, gdzie człowiek nie spojrzy, napotka rzeźby jego autorstwa. Wielu ludziom wikliniarstwo kojarzy się tylko i wyłącznie z koszami. Nic bardziej mylnego, a sfotografowane przeze mnie rękodzieła są tego najlepszym dowodem.
– Jestem autorem najmniejszego (chyba) bucika z wikliny o długości 17 mm, drugi ma wymiary 34 mm– skromnie przyznaje artysta. – Jestem także twórcą kolekcji mody wiklinowej prezentowanej w Centrum Wikliniarstwa w Rudniku nad Sanem, oplotłem także wikliną syrenkę 104 rocznik 1967 i jest to samochód na chodzie…
Co niniejszym mogę potwierdzić – syrenka, piękna! Jak malowana. Znaczy się pleciona. Zimuje w garażu czekając na wiosnę, kiedy to będzie mogła wyruszyć na podkarpackie drogi wzbudzając przy tym nie lada zainteresowanie kierowców i pieszych.
Ja plotę, Ty pleciesz… powstanie kosz? No przecież!
– Każdy wyrób nosi indywidualny charakter, bo wykonany został przez wikliniarza, który realizuje swój pomysł na wygląd kosza. Chociaż pan Kazimierz z łatwością potrafi wykonać „szablonowe” kosze, ciągle szuka nowych wzorów, nowych form. Gdy pojawiają się u niego osoby chcące mieć jakiś nowy wzór (niejednokrotnie przywożą tylko wymiary kosza) staje się to dla niego impulsem do pracy.
Łódź Thorgala, która stanęła w Ogrodzie Jordanowskim w Stalowej Woli w 2011 roku (ma 7,4 metra długości i 1,30 szerokości oraz żagiel o rozpiętości ponad 2,5 metra)
– Po prostu rzucam wszystko i myślę jak wykonać nowy wzór kosza. Zaczyna wtedy działać wyobraźnia i chęć do stworzenia czegoś nowego z wikliny. Pracuje się metodą prób i błędów. Niejednokrotnie trzeba wykonać kilka wzorów by być zadowolonym z końcowego efektu. Ja zawsze powtarzam, że nie wykonałem jeszcze koszyka, który by mi się w pełni podobał, bo według mnie spełniłbym się zawodowo. Ciągle się uczę i chyba tak będzie jeszcze długo…
Przez cały czas zastanawiam się czy taki statystyczny, nieobeznany w temacie Kowalski mógłby poradzić sobie z kunsztem wyplatania… Ile lat trzeba zgłębiać tajniki wiedzy, aby tworzyć takie dzieła sztuki?
– Moim zdaniem nie ma wikliniarza, który umiałby wszystko, który twierdziłby, że jest doskonałym fachowcem. Mimo, że wikliną zajmuję się od 40 lat, nie umiem jeszcze wszystkiego, ciągle się uczę, ciągle odkrywam nowe możliwości wikliny, łączenia jej z innymi materiałami. Nowe możliwości zastosowania wikliny dają mi chęć do dalszej pracy, którą bardzo lubię. Staram się moje umiejętności przekazywać innym, ale z tym bywa różnie. Przy wyplataniu nie czas jest najważniejszy, ważne jest zaangażowanie osoby, która stara się przelać swoje umiejętności w wyrób wiklinowy i być z niego zadowolonym. Tych, którzy przychodzą do mnie i mówią „muszę nauczyć się wyplatania, bo potrzebuję pieniędzy” odsyłam do domu. Zostają ci, którzy kochają wiklinę i mają dużo cierpliwości w stosunku do mnie jako nauczyciela – odpowiada ze śmiechem Pan Kazimierz.- Moje nieszablonowe wyroby można znaleźć na kilku kontynentach, w kilkunastu krajach świata. Staram się być obiektywny, bo wiem, że są wikliniarze lepsi ode mnie i za to ich podziwiam, ale nie zamierzam naśladować.
Nowe zamówienia, eksperymenty i zaskakujący rezultat – zapewne liczni pamiętają słynną reklamę „Heyah – pleciemy” osadzoną w wiklinowym świecie. Wiklinowe okulary, lornetki, radio, kamizelki… ba! Nawet motor był z wikliny. I co napawa dumą – to nie masowa, taśmowa produkcja, a unikatowe przedmioty, które wyszły spod rąk podkarpackich wikliniarzy…
Motocykl z reklamy „Heyah”
– Po otrzymaniu propozycji pojechałem na konsultacje do Warszawy, tam przedstawiono zakres prac z wikliny, a ja od razu się zgodziłem. Miałem wypleść motocykl z wikliny, który musiał „jeździć”. Bardzo krótki termin wykonania (9 dni) spowodował trochę strachu z mojej strony, ale z pomocą przyszli sąsiedzi: Jacek Dziura i Czesław Rębacz – razem ochoczo przystąpiliśmy do pracy. Bardzo się zdziwiłem, gdy zamiast zamówionej przeze mnie metalowej konstrukcji motocykla pracownicy agencji reklamowej przywieźli oryginalnego Urala wraz z przyczepką. Rozebraliśmy maszynę, wyrzucając silnik, bak, lampy, błotniki. Zastąpiłem je wiklinowymi atrapami. Zostały: potężna rama, wahacze, kierownica, koła oraz przyczepa. To wszystko tylko należało opleść wikliną. Oprócz motoru wykonaliśmy buty, kamizelki, gogle, aparat do nurkowania, lornetkę i radio. Przez ten czas pracowaliśmy po 16-20 h na dobę ale udało się zrealizować zamówienie w ciągu ośmiu dni. Efekty naszej pracy można było podziwiać podczas nadawania reklamy w telewizji.
Ocalić od zapomnienia…
-Nie da się ukryć, zainteresowanie młodych ludzi wikliną jest coraz mniejsze – zamyśla się Pan Kazimierz. – Wikliniarz jako zawód jest zawodem zagrożonym, wręcz umierającym. Starsze pokolenie odchodzi nie mając komu przekazać swojej wiedzy i umiejętności. Trochę to boli, ale ja mam nadzieję, że znajdę kiedyś swojego następcę, który będzie kontynuował tradycje wikliniarskie w naszym regionie, a może i na świecie…