Żeby Ci się chciało jak Ci się nie chce

Trudne pytanie, które nurtuje wszystkich obserwatorów życia sufitu. Obojętność to bardzo niebezpieczny stan, w fazie skrajności naprawdę trudny do ogarnięcia. Do codziennych wyzwań należy m.in. wstanie z łóżka, jedzenie, dbanie o higienę osobistą czy relacje międzyludzkie (higiena i relacje międzyludzkie utrzymują się na podobnym poziomie “trzeba, wypadałoby”). Zacząć chcieć? No fajnie by było, ale jak?

ZMUSIĆ SIĘ DO ŻYCIA

Na początku musisz się zmuszać i robić rzeczy, których robić ci się nie chce. Kiedy miałam kryzys, nieocenionym wsparciem okazali się dla mnie moi przyjaciele, na których argumenty typu “nie mam siły”, “nie, bo nie”, “jestem zmęczona” absolutnie nie działały. Dzwonili, wyciągali na spacery, zapraszali na kolacje… Generalnie, angażowali mnie do życia, w które angażować chciałam się średnio. Nie będę jednak publicznie opisywać okoliczności mojego stanu “zmuszam się do życia”, bo są to sprawy zbyt trudne i osobiste. Przez tydzień wegetowałam u mojej przyjaciółki, a pytanie “co dalej?” nie budziło we mnie żadnych emocji. Zostałam bez studiów, bez pieniędzy, bez pracy, bez mieszkania, bez pomysłu na życie, za to z solidnym poczuciem przegranej, zbudowanym przez najbliższych.

ZAWALCZYĆ O SIEBIE 

Z gównianego marazmu życia ostatecznie wyrwał mnie zdrowy nerw. Okay, nie udało się. Nie mam marzeń, stoję w miejscu, nie wiem czego chcę, czego w ogóle mogę chcieć. Jestem beznadziejna, gorsza, naiwna, za gruba i… TAK SIĘ NIE DA ŻYĆ. Skoro już jestem taka na maxa do dupy, to co mi do cholery zależy? Skoro moje starania zostały sprowadzone poniżej poziomu zera, to co ja mam jeszcze do stracenia? Nie mam nic, bo cokolwiek nie zrobię przecież i tak będę tą beznadziejną, gorszą, grubą, naiwną, itp. Postanowiłam więc nie mieć barier i zrealizować te marzenia, za którymi dotąd nie miałam odwagi pójść.

PLAN DZIAŁANIA

W sercu miałam zapisaną taką wizję: starówka, kamienica, poddasze, przygarnięty kot o imieniu Kot (wyraźne wpływy “Śniadania u Tiffany’ego”), kawa, świece zapachowe, książki, teatr i dużo czasu na pisanie (moją największą pasję). Czyli skromne życie torunianki z wyboru, kobiety romantycznej, uzależnionej od kawy i samotności kontrolowanej.

Postanowiłam ułożyć plan, który zaczął się od kieliszka (kieliszków) wina i pustej kartki A4. Abstrakcja. Mogę wszystko. No okay, to czego ja chcę?

Znaleźć lokum: tanie, ale klimatyczne. Nie musi być na starówce, bo na starówkę jeszcze przyjdzie czas. Najpierw muszę się ogarnąć finansowo.

Znaleźć pracę: jakąkolwiek. To powinien być punkt pierwszy.
Zapłacić za studia + dogadać się z promotorem.
Przygarnąć czarnego kota bez tylnej nogi z Podgórza.
Znaleźć coś, co pomoże mi przetrwać ten rok.

ZMIANA OTOCZENIA

Jeżeli miałam wrócić do życia bez poczucia winy i przekonania, że nigdy nic nie osiągnę, musiałam zmienić otoczenie. Potrzebowałam detoksu od ludzi zatruwających moje serce żalem i smutkiem. Zahibernowałam trudne relacje i postanowiłam skupić się na sobie. Każdą decyzję poprzedzało morze łez, “nie wiem” i “dlaczego”, ale musiałam jakoś ruszyć z miejsca. Dla siebie. Postanowiłam wyprowadzić się z domu i pomimo, że Toruń kojarzył mi się głównie z klęską i zagubieniem (przeciętna kobieta w trudnych momentach swojego życia dramatyzuje), zdecydowałam się spróbować raz jeszcze. Od nowa, od zera.

POZNAWAJ NOWYCH LUDZI, ODKRYWAJ NOWE MIEJSCA

Ze wszystkimi rzeczami przeniosłam się do przyjaciółki, która każdego dnia pomagała mi szukać pracy i lokum do wynajęcia. To ona mnie motywowała i szukała opcji nawet wtedy, kiedy zwinięta w kłębek leżałam na łóżku i udawałam, że nie istnieję. A później zaczęłam obserwować efekty pierwszych kroków “zmuszania się do życia i przebywania z ludźmi”, bo w końcu odżyło we mnie uczucie empatii i moje dramaty przestały być ważne. Po prostu zaakceptowałam moje nic i zaczęłam słuchać historii ludzi, które toczyły się równolegle do mojej.

Jednym z moich najpiękniejszych doświadczeń były wizyty w Caritasie. Pewnego dnia, przypadkiem, trafiłam do miejsca, które mnóstwo dzieci nazywa domem i to mnie trochę otrzeźwiło. Konfrontacja życiowych wartości – konfrontacja pryzmatu, przez który oceniałam samą siebie i pozwalałam, by robili to inni… Zrozumiałam, że moje zero jest szansą, na której mogę zbudować życie od nowa.

Dodaj komentarz