Wiecie jak jest z kinem. Nawet jak jest złe, to i tak fajnie, że siedzimy w kinie. I nawet na tych najgorszych, najgorszych filmach jakoś wysiedzieć można. W całym moim kinowym życiu z seansu wyszłam tylko raz – z Wenecji JJKolskiego. A i sytuacja była wyjątkowa, film taki niedobry, noga taka skręcona, a do tego seans festiwalowy więc jakoś to jedno wyjście przeżyć można. Mam, jednak, często wrażenie, że niektórych filmów lepiej było nie oglądać. W myśl zasady, że jak raz coś obejrzysz, to już nie możesz tego od-obejrzeć, prezentuję więc kilka filmowych „hitów” i hitów, których Ani w kinie lepiej było jednak nie tykać:
1.Wesele (W. Smarzowski) – Biedny Smarzowski powoli staje się Marquezem polskiego filmu. W sensie takim, że każdy kto nie zna się na literaturze na tyle, żeby kochać Dostojewskiego, a zna się na tyle, żeby nie kochać Coelho, mówi, że kocha Marqueza. Nie znaczy to, że Marqueza literatura jest słaba (trochę znaczy, ale to już kwestia lubienia), ale, że uniwersalna miłość do 100 lat samotności wzbudza pewne wątpliwości czy aby na pewno przebrnęliśmy przez całe sto lat czy może tylko przez pięćdziesiąt. Tak samo jest ze Smarzowskim, a szkoda bo przecież są ludzie, którzy naprawdę lubią Smarzowskiego, a i Smarzowski zasługuje na to, żeby być czymś więcej niż domyślną opcją półfana polskiego kina.
Tyle słowem wstępu. A dlaczego żałuję obejrzenia Wesela? Żałuję dlatego, że Wesele mi się strasznie nie podobało. W efekcie, całe te pięć lat do Domu Złego, Smarzowskiego bez wstydu hejtowałam. Że głupie, że scenariusz bez sensu, że niewartościowe, że szkodliwie utrwalające głupoty. Jakoś tak sobie te 10 lat temu wyobraziłam, że nie wolno robić filmów o prowincji, prowincji nie znając i nie rozumiejąc. Teraz już trochę chętniej daję twórcom pozwolenie na licencję poetycką i masakrowanie ogólnej świadomości o wiejskich weselach. Ale Wesela oglądać już ochoty nie mam. A to podobno dobry film.
2.Chce się żyć (M. Pieprzyca) – Bez filmów Pieprzycy nie byłoby Ani w Kinie. (Kropka). Ale tego, czym zachwycałam się w Inferno, w Barbórce, w Drzazgach czy nawet w Misji Śląskiej w Chce się Żyć nie było. A konkretnie nie było mojej słynnej „waty cukrowej na mrozie”, czyli realizmu magicznego, którego tak nie lubię u Marqueza, a tak lubię na śląskich hałdach. Na Chce się żyć czekałam kilka lat, a tu taki zwykły film. Ładny, mądry i dobrze wyreżyserowany, ale jednak zwykły. Bardzo dobrze, że powstał, bo Pieprzyca dokleił się do świadomości półfanów (i kto wie, może będzie nowym Wojtkiem Garcia Smarzowskim?). Bardzo dobrze, bo Pieprzyca jeździł po festiwalach i mogłam z nim zamienić parę słów (głównie o tym, że ludzie w „moim wieku” kochają Inferno. Dane historyczne pokazują, że oprócz mnie nikt nie lubi Inferno i nie wiem co myśleć o „moim wieku”). Bardzo dobrze, bo hajs się zgadza i będzie nowy film, a nowy film być może będzie zawierał watę cukrową na mrozie. Ale szkoda, że jeden biedny Dawid Ogrodnik, któremu tak chciało się żyć sprawił, że mi się tak nie chciało w kinie siedzieć.
3.Last Minute (P. Vega) – Ja wiem, że wy wiecie, że to zły film. Bardzo, bardzo zły film. Ale ja nie krzywię się na polskie kiepskie filmy. Przeciwnie, w jedynym na Krajnie kinie, gdzie można cokolwiek aktualnego obejrzeć, czyli pilskim prawie-multipleksie polskie kiepskie filmy ogląda mi się wybornie. W jeżyckim rialto jakoś lepiej wchodzą ciężary gatunkowe, a nad Gwdą miło jest się pośmiać z Szyca (czasem można zresztą trafić na coś wyjątkowo dobrego jak niby-nieudany Trick czy na miły rom-com jak Randka w Ciemno). I z podobnego założenia wyszłam oglądając Last Minute. Na szczęście w telewizji, bo z wysiedzeniem w kinie mogło być krucho. I ojej. Ojej jakie to było złe. Nieśmieszne, nieciekawe, niewartkie, nieskończone. Żałuję więc strasznie, że to widziałam, a najbardziej żałuję, że widziałam w tym Mecwaldowskiego, który z oczywistych powodów jest wspaniały, a do tego Jankowską, która była taka urocza w Księstwie. I po raz kolejny, było mi smutno, że Vega nie może dorównać na-wyrost-ale-jednak-dobrej opinii po Pitbullu. A to przecież smutne.
A co z zagranicą? Trochę żałuję, że zobaczyłam Nietykalnych, bo boleśnie przekonałam się jak bardzo to nieśmieszne i jak bardzo mi smutno, że tylu ludziom to się podoba. Bardzo żałuję, że widziałam Leona Zawodowca, bo kiedy go nie widziałam (i nie wiedziałam, że mi się zupełnie nie podoba) jakoś łatwiej znosiłam zachwyty nad nim. Kolekcję zamyka Charlie i Fabryka Czekolady, a konkretnie zmasakrowane popłuczyny po wersji oryginalnej. Nie rozumiem Burtona i nie rozumieć Burtona to jedno, ale robienie obiektywnie krzywdzących filmów nie jest cool, nawet jak się nosi dziwne ubrania.